I w tym wszystkim one. Soczyste. Kolorowe. Rzucające się straszliwe w oczy, ba! bijące po nich. Krzykliwe. Nie pasujące do obecnego świata. Nie na miejscu. Nie na tę porę.
Jednak ilekroć na nie patrzę, rozciągam usta w uśmiechu. I jest weselej.
Taka mała, głupia rzecz: pomalowane paznokcie.
Tak właśnie wygląda Essie Camera. Prawda, że energetyczny? ;) Może aż za bardzo;) Na lato, do opalonego ciała, będzie wyglądał bosko.
Nie będę rozwodzić się nad trwałością czy aplikacją, wszak pisałam o tym już nie raz. Ten kto śledzi mego bloga, wie, że ubóstwiam tę markę. Tym razem też się nie zawiodłam.
Essie Camera, w buteleczce wygląda na różowy z domieszką pomarańczy, ale po aplikacji kolor staje się pomarańczowy. Raczej trudno doszukać się w nim różu. Zupełnie mi to nie przeszkadza, a nawet cieszy.
Producent stworzył go matowym, ale jako, że mat toleruję jedynie w ciemnych kolorach i piaskach, potraktowałam go topem Good to Go. Za bazę tym razem posłużyła odzywka Eveline.
Co myślicie? Lubicie soczyste kolory zimą, czy raczej się nie wychylacie z kolorami?
Już kończę, tylko pokażę Wam coś, co dziś postawiło kropkę nad moim dobrym humorem.
Przechodząc koło drogerii usłyszałam rozpaczliwy głos. Wołał nie byle kto, bo Collistar. Stał w okropnej promocji. Musiałam go uratować.
Ceny trochę śmieszne jak na Collistara- podkład kosztował 12e, a cienie były po piątaku. No i weź tu człowieku się powstrzymaj;)
Koniec;)
Buziaki;)